14 czerwca 2015r. (niedziela)
Violetta
Tak bardzo się boję o mamę. Co się takiego stało, że trafiła do szpitala? Zadawałam sobie wiele pytań podczas, gdy szykowałam się w łazience do wyjścia. Kiedy już się ubrałam i umyłam, wróciłam jeszcze raz do pokoju. Podeszłam po cichu do łóżka, pochyliłam się nad słodko śpiącym chłopakiem i delikatnie dałam mu buziaka w policzek, tak żeby się nie obudził. Wyciągnęłam z torebki karteczkę, na której napisałam "Jestem w szpitalu" i położyłam ją na szafeczce. Ostatni raz spojrzałam na chłopaka i po cichu wyszłam z domu, aby nikogo nie zbudzić. Wsiadłam do taxówki, którą wcześniej zamówiłam i nakazałam kierowcy jechać pod szpital. Kiwnął głową i odpalił silnik. Miałam zimne, a jednocześnie spocone ręce. Denerwowało mnie to, że moja mama nagle trafiła do szpitala, a ja nawet nie wiem co się stało. Boję się, że to ten dzień...
Wzięłam głęboki wdech.
- Będzie dobrze. - powtarzałam sobie w myślach.
Po kilkunastu minutach kierowca zaparkował na parkingu przed szpitalem i odwrócił się w moją stronę oczekując pieniędzy. Na szczęście w torebce miałam portfel i mogłam mu zapłacić za podwózkę. Wysiadłam z samochodu i pokierowałam się do wysokiego, białego budynku. Od razu znalazłam się w recepcji. Podeszłam do blatu, za którym siedziała kobieta w średnim wieku.
- Dzień dobry. Szukam Marii Castillo. - powiedziałam.
- Jest pani kimś z rodziny? - zapytała uważnie mnie obserwując.
Kiwnęłam głową.
- Jestem jej córką. - odpowiedziałam.
Recepcjonistka wstała i zaprowadziła mnie do odpowiedniej sali. Zostawiła mnie dopiero, gdy już byłyśmy na miejscu. Delikatnie nacisnęłam na klamkę i weszłam do tak samo białej sali, jak korytarz. Pomieszczenie było ubogie. Wszystko w jednym, bladym kolorze, kilka szafeczek, krzeseł i na środku łóżko, w którym leżała moja mama. Twarz miała taką białą jak te ściany. Usiadłam na jednym z krzeseł obok łóżka i złapałam mamę za rękę. Była taka zimna.
- Mamo... - wymamrotałam.
Uśmiechnęła się, jak gdyby nic się nie działo. Nastała cisza. Patrzyłyśmy na siebie przez dłuższy czas. W pewnym momencie do sali wszedł mój brat, za nim tata, a później lekarz. Federico oparł się o łóżko, a lekarz zaczął sprawdzać wyniki z maszyn, do których była podłączona moja mama.
- Proszę pana. Co z moją mamą? - zapytałam.
- Ze stanem pacjentki nie jest najlepiej, ale proszę być dobrej myśli.
Przełknęłam ślinę i ścisnęłam mocniej rękę mamy. Z moich oczu wypłynęła pojedyncza łza, ale od razu ją starłam, by nikt nie widział. Nagle mój telefon zaczął wibrować i dzwonić jednocześnie. Wstałam, wyszłam na korytarz i odebrałam telefon.
- Violu, co się stało? - zapytał zaniepokojonym głosem Leon. - W której sali jesteś?
- Dwieście pięć. - odpowiedziałam i usiadłam na krzesełku.
Wzięłam głęboki wdech.
- Będzie dobrze. - powtarzałam sobie w myślach.
Po kilkunastu minutach kierowca zaparkował na parkingu przed szpitalem i odwrócił się w moją stronę oczekując pieniędzy. Na szczęście w torebce miałam portfel i mogłam mu zapłacić za podwózkę. Wysiadłam z samochodu i pokierowałam się do wysokiego, białego budynku. Od razu znalazłam się w recepcji. Podeszłam do blatu, za którym siedziała kobieta w średnim wieku.
- Dzień dobry. Szukam Marii Castillo. - powiedziałam.
- Jest pani kimś z rodziny? - zapytała uważnie mnie obserwując.
Kiwnęłam głową.
- Jestem jej córką. - odpowiedziałam.
Recepcjonistka wstała i zaprowadziła mnie do odpowiedniej sali. Zostawiła mnie dopiero, gdy już byłyśmy na miejscu. Delikatnie nacisnęłam na klamkę i weszłam do tak samo białej sali, jak korytarz. Pomieszczenie było ubogie. Wszystko w jednym, bladym kolorze, kilka szafeczek, krzeseł i na środku łóżko, w którym leżała moja mama. Twarz miała taką białą jak te ściany. Usiadłam na jednym z krzeseł obok łóżka i złapałam mamę za rękę. Była taka zimna.
- Mamo... - wymamrotałam.
Uśmiechnęła się, jak gdyby nic się nie działo. Nastała cisza. Patrzyłyśmy na siebie przez dłuższy czas. W pewnym momencie do sali wszedł mój brat, za nim tata, a później lekarz. Federico oparł się o łóżko, a lekarz zaczął sprawdzać wyniki z maszyn, do których była podłączona moja mama.
- Proszę pana. Co z moją mamą? - zapytałam.
- Ze stanem pacjentki nie jest najlepiej, ale proszę być dobrej myśli.
Przełknęłam ślinę i ścisnęłam mocniej rękę mamy. Z moich oczu wypłynęła pojedyncza łza, ale od razu ją starłam, by nikt nie widział. Nagle mój telefon zaczął wibrować i dzwonić jednocześnie. Wstałam, wyszłam na korytarz i odebrałam telefon.
- Violu, co się stało? - zapytał zaniepokojonym głosem Leon. - W której sali jesteś?
- Dwieście pięć. - odpowiedziałam i usiadłam na krzesełku.
Oparłam łokcie o kolana i włożyłam twarz w dłonie. Jedna, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. W pewnym momencie usłyszałam szybkie kroki, jakby ktoś biegł. Nie zdążyłam nawet podnieść głowy, bo prawdopodobnie właśnie ta osoba usiadła obok mnie i wtuliła w siebie.
- Skarbie... Czemu tu przyszłaś? - zapytał Leon całując mnie we włosy.
- Moja mama... Ona... umiera. - wydusiłam powstrzymując łzy.
- Tak źle? - wyszeptał i pogłaskał mnie po głowie.
Kiwnęłam głową, a ten mnie mocniej ścisnął.
Kiwnęłam głową, a ten mnie mocniej ścisnął.
Z sali wyszedł Federico i podał rękę mojemu chłopakowi witając się z nim.
- Mama powiedziała, żebyście przyszli do niej. - oznajmił mój brat.
Leon pomógł mi wstać, objął mnie ramieniem i wszedł ze mną i Federico z powrotem do mamy. Minęliśmy się z tatą, który wychodził na korytarz. Usiadłam na łóżku. Obok mnie usiadł Leon, a Federico zajął miejsce na krześle.
- Cześć, Leon. - moja rodzicielka uśmiechnęła się.
- Dzień dobry.
Mama złapała Federico za rękę i zaczęła:
- Synku, pamiętaj, że jesteś niezwykłym chłopcem. Bądź zawsze sobą. Nigdy nie udawaj kogoś innego. Jesteś zawsze tak uśmiechnięty, pełny energii, utalentowany i troskliwy dla swojej siostry. Myślę, że właśnie za to. msza tylu przyjaciół. Zrób to dla mnie i się po prostu nie zmieniaj.
Mojemu bratu zaszkliły się oczy. Uśmiechnął się blado. Mama odwróciła głowę w moją stronę i wolną ręką ścisnęła moją dłoń.
- Vilu. - zaczęła. - Jesteś taka delikatna, krucha i śliczna... Pamiętaj, żeby stawiać się innym, gdy będą coś do ciebie mieli. Musisz znać swoje wartości. Nie daj się nikomu skrzywdzić i wykorzystać. Wiem, że sobie poradzisz. Zawsze się uśmiechaj i nie myśl o problemach. Spełniaj marzenia. Walcz o nie. Trzymaj się z bratem i razem się wspierajcie. Pomagajcie tacie, gdy nie będzie sobie radził i nie zostawiajcie samej cioci Angie. - ucałowała moją dłoń. - Chłopcy troszczcie się o nią. Tak w środku serca myślę, że to właśnie ty, Leon, jesteś odpowiednim chłopakiem dla mojej córki. Cieszę się, że przy niej jesteś.
Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Położyłam głowę na klatce piersiowej mamy i pociągnęłam nosem.
- Nie płaczcie. - pogłaskała mnie po głowie. - Gdy się urodziliście, uśmiechaliście się. I takich was zobaczyłam po raz pierwszy. Chcę was wiedzieć także teraz, gdy odejdę. Wybaczcie mi wszystkie błędy i to, że nie będzie mnie przy was, gdy będziecie starsi. Bądźcie szczęśliwymi ludźmi. Tego właśnie chce każda matka dla swoich dzieci. Kocham was, bardzo. - ucałowała nas.
Ja i Federico przytuliliśmy się do ciepłego ciała naszej mamy. Jej serce jeszcze biło.
- Proszę pani. - rzekł głośno Leon.
Podniosłam głowę i spojrzałam na rodzicielkę. Zamykała powoli oczy. Stojąca obok maszyna zaczęła piszczeć, a na jej ekranie pojawiła się ciągła linia.
- Mamo! - krzyknęłam.
Do sali wpadł lekarz.
- Odsunąć się!
Przyłożył do mamy klatki piersiowej paralizator. Zrobił to kilka razy, ale nie widać było efektów. Po kilku minutach odwrócił się do nas przodem i rzekł poważnie:
- Przykro mi. - westchnął lekarz i powolnym ruchem wyszedł z sali.
- Nie! Mamo! Mamo! Proszę, nie... - krzyczałam.
Głaskałam mamę po głowie jednocześnie szarpiąc ją za ramiona, nie do końca wiedząc, co się dzieje.
- Mamo... - wyłkałam.
Kiedy dosłownie jeszcze kilka minut temu mówiła do mnie, teraz nie odzywała się w ogóle. Nie mrugała, nie oddychała, nie odzywała się. Brak jakiegokolwiek znaku życia. Umarła... Umarła przy mnie, na moich oczach. Jej ostatnie słowa, to 'kocham was'. Musiała wiedzieć, że to koniec, skoro się z nami żegnała. Te tłumaczenia nic nie dają! Jej tu nie ma! To tylko ciało. Zimne, blade ciało bez duszy. Jedyne, o czym wtedy myślałam, to fakt, że już nigdy jej nie zobaczę. Nie przytulę, nie porozmawiam... Właśnie to, uświadamiało mi, co się stało i doprowadzało do jeszcze gorszego stanu.
Przygryzłam wargę i wybuchłam jeszcze większym płaczem. Uderzyłam pięścią w poduszkę i krzyknęłam z bólu. Ból spowodowany ogromną raną w sercu.
- Nie, nie, nie! Wróć! Mamo! Dlaczego mi to robisz?! - krzyczałam waląc rękoma w pościel.
Leon złapał mnie gwałtownie za ramiona i wtulił w swoje ciało.
- Uspokój się... - wyszeptał.
- Nie! Nie wiesz, co czuję! Łatwo ci tak mówić! Ty masz obojga rodziców! - wrzeszczałam.
- Nie, Violu... - jęknął.
- Wyjdź! - nie zareagował. - Wyjdź! - wskazałam palcem w stronę drzwi.
Wstał i wyszedł na korytarz. Spojrzałam na tatę i brata. Tata miał całą mokrą twarz od łez, a Federico szkliły się oczy i był cały czerwony. Pewnie wyglądałam jeszcze gorzej. Nie obchodziło mnie to. Rzuciłam się im w ramiona łkając. Federico się cały trząsł, tak jak ja.
Mijały minuty, godziny... Siedziałam przy łóżku mamy od samego rana. Tata prosił byśmy już wracali do domu tłumacząc, że musimy się uspokoić i porozmawiać. Nie zgodziłam się. Z wielkim bólem wyszedł z Federico ze szpitala około dwie godziny temu.
- Proszę Pani, musimy zabrać już ciało do innego pomieszczenia. Nie może tutaj tak długo leżeć. - powiedziała pielęgniarka, która weszła do sali.
- Proszę, jeszcze chwilę. Proszę. - wyłkałam.
Kobieta westchnęła cicho i wyszła. Włożyłam twarz w dłonie i zapłakałam cicho, Usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili ciche 'mogę?' Leona. Nie odpowiedziałam. Zamknął za sobą drzwi i usiadł obok mnie otulając mnie swoimi ramionami.
- Przepraszam, że krzyczałam... - wymamrotałam trzęsąc się.
- Cii... - pocałował mnie w czoło. - Kilka lat temu umarł mi dziadek. Był wspaniałym człowiekiem. Nauczył mnie wielu rzeczy. Kochał mnie, jak nikt inny. Jest dla mnie bardzo ważny. Miałem osiem lat, gdy utopił się w jeziorze. Był to wypadek. Nikt się tego nie spodziewał. Z nikim się nie pożegnał, a jego ciała nadal nie znaleziono. - opowiedział.
Uniosłam głowę znad dłoni i spojrzałam na Leona. Po jego policzku spłynęła łza. Starłam ją kciukiem, a on uśmiechnął się. Pogłaskał mnie po ramieniu.
- Przykro mi. - spuściłam wzrok.
- Czemu dobrych ludzi spotyka zawsze zły los? - zapytałam. - Dlaczego moja mama?
- Może tak już miało być od początku. Taka decyzja Boga. Przecież on wie o wszystkim. Słyszałem kiedyś taką historię. Samotna matka jedynego syna. Zachorował na poważną chorobę i umarł. Matka chłopaka błagała Boga o powrót syna na ziemię. Bóg uprzedzał ją, że może nie być już tak jak wcześniej, ale ona na to nie zważała. Chłopak ożył, ale stał się mordercą. Niedługo potem zamordował swoją mamę. - mówił.
- Skąd to znasz? - zapytałam zainteresowana.
- Babcia mi to opowiedziała, gdy umarł dziadek. - odpowiedział.
- Myślisz, że mogło się stać coś gorszego? - ciągnęłam nosem.
- Możliwe.
- Ale co jest gorsze od śmierci?
- Tego nie wiem. Zapamiętaj to, co mówiła mama. Ona jest tu z nami. Pewnie siedzi tu na łóżku i patrzy na ciebie. - pocałował mnie w policzek.
Westchnęłam ocierając łzy. Ostatnie łzy, moje oczy były suche i nie produkowały już żadnej wody. Wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową i zamknęłam oczy. W pewnym momencie do sali ponownie weszła pielęgniarka.
- Przepraszam, ale moim obowiązkiem jest już zabrać ciało. - rzekła poważnym głosem.
Kiwnęłam głową i oderwałam się od chłopaka. Ostatni raz ucałowałam mamę w czoło i przytuliłam się do jej zimnego ciała. Pielęgniarka wyjechała z łóżkiem na korytarz. Udałam się za nią i szłam za kobietą do końca jej drogi. Otworzyła drzwi i wjechała do sali. Nie mogłam jednak do niej wejść. Patrzyłam się przez szybę, jak kobieta okrywa czymś ciało mojej mamy. To był ostatni raz, gdy widziałam jej twarz. Odwróciłam się do Leona, który stał za mną . Przytulił mnie i wyprowadził na dwór. Było już ciemno. Jak zwykle chciał mnie odprowadzić do domu. Przez całą drogę obejmował mnie ramieniem i pocieszał. Było mi minimalnie lepiej, ale pustka w sercu nadal została. Mama to zbyt ważna dla mnie osoba, by tak o niej szybko zapomnieć. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy na miejsce. Pocałował mnie leciutko w usta i ostatni raz przytulił.
- Jeśli potrzebujesz porozmawiać, to dzwoń. Nie ważne, która będzie godzina. Ważna jesteś dla mnie ty. Pamiętaj, że ja zawsze mam czas, żeby z tobą porozmawiać. - wyszeptał, na co zamruczałam. - Trzymaj się, skarbie. Kocham cię. - puścił mnie i odszedł.
- Dziękuję. - powiedziałam i weszłam do domu.
Było dość ciemno. Zapalona był tylko jedna, mała lampka w salonie. Na kanapie siedział Federico i tata. Usiadłam między nimi i mocno się do nich przytuliłam.
- Damy radę. - powiedział tata.
Wigilia. Wszyscy siedzą przy stole wigilijnym. Siedzę na rogu stołu, a moja mama na końcu. Każdy otwiera prezenty. Tak jak i ja. Był to piękny własnoręcznie zrobiony sweter od mamy. Bardzo się ucieszyłam. Wstałam chcąc podziękować mamie i ją przytulić. Patrzyła na mnie, a ja jako jedyna ze wszystkich tu zebranych patrzyłam na nią. Zaskoczyło mnie jednak, że krzesła są dociśnięte do szafy i nie można przejść. Postanowiłam obejść stół z drugiej strony. Zbliżałam się już w kierunku mamy, gdy wujek złapał mnie za nadgarstek i zatrzymał. Spojrzał na mnie groźnym i stanowczym wzrokiem.
- Nie możesz tam iść. To nie twój czas.
Obudziłam się spocona gwałtownie siadając. Niespokojnie oddychałam i trzęsłam się ze strachu. Chwyciłam telefon, ale zawahałam się. Mam potrzebę do niego zadzwonić, ale nie chcę go budzić. Westchnęłam i wybrałam do niego numer. Po kilku sygnałach odebrał.
- Halo? - zapytał zmęczonym głosem.
- Spałeś?
- To nic... Co się stało?
- Śniło mi się, że nie mogę dojść do mamy podczas Wigilii. Wujek zatrzymał mnie i powiedział 'Nie możesz tam iść. To nie twój czas'. Nikt się nie patrzył na mamę, tylko ja. Tak jakby tam, gdzie siedziała mama, była strefa śmierci. Leon, to było straszne! - tłumaczyłam.
- Kochanie, to tylko sen. Sny nie są realne.
- Ale ten był! - ciągnęłam.
- Cii... Śpij, nie przejmuj się. Połóż telefon przy poduszce i nie rozłączaj się. Będę ciągle przy telefonie. Rozłączę się dopiero, gdy zaśniesz. Dobranoc, skarbie. - szepnął.
- Kocham cię. - wymamrotałam.
- Ja ciebie też.
Hejka, misie!
Tak, jestem ... Tak mi głupio i przykro... Naprawdę. Napadł mnie leń. Pomysły mam, ale lenistwo zwyciężyło. Przepraszam :( Postaram się teraz dodawać rozdziały regularniej i nadrobić wasze blogi. W końcu -,-
Rozdział smutny, bardzo smutny. Od początku do końca. Tak miało być. Przepraszam za błędy, ale po prostu bolą mnie już oczy. Dzisiaj był skwar na dworze, jestem już zmęczona, a jest godzina 00:15. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i, że nadal tu jesteście <3
Kocham <3
Niunia :*
- Cześć, Leon. - moja rodzicielka uśmiechnęła się.
- Dzień dobry.
Mama złapała Federico za rękę i zaczęła:
- Synku, pamiętaj, że jesteś niezwykłym chłopcem. Bądź zawsze sobą. Nigdy nie udawaj kogoś innego. Jesteś zawsze tak uśmiechnięty, pełny energii, utalentowany i troskliwy dla swojej siostry. Myślę, że właśnie za to. msza tylu przyjaciół. Zrób to dla mnie i się po prostu nie zmieniaj.
Mojemu bratu zaszkliły się oczy. Uśmiechnął się blado. Mama odwróciła głowę w moją stronę i wolną ręką ścisnęła moją dłoń.
- Vilu. - zaczęła. - Jesteś taka delikatna, krucha i śliczna... Pamiętaj, żeby stawiać się innym, gdy będą coś do ciebie mieli. Musisz znać swoje wartości. Nie daj się nikomu skrzywdzić i wykorzystać. Wiem, że sobie poradzisz. Zawsze się uśmiechaj i nie myśl o problemach. Spełniaj marzenia. Walcz o nie. Trzymaj się z bratem i razem się wspierajcie. Pomagajcie tacie, gdy nie będzie sobie radził i nie zostawiajcie samej cioci Angie. - ucałowała moją dłoń. - Chłopcy troszczcie się o nią. Tak w środku serca myślę, że to właśnie ty, Leon, jesteś odpowiednim chłopakiem dla mojej córki. Cieszę się, że przy niej jesteś.
Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Położyłam głowę na klatce piersiowej mamy i pociągnęłam nosem.
- Nie płaczcie. - pogłaskała mnie po głowie. - Gdy się urodziliście, uśmiechaliście się. I takich was zobaczyłam po raz pierwszy. Chcę was wiedzieć także teraz, gdy odejdę. Wybaczcie mi wszystkie błędy i to, że nie będzie mnie przy was, gdy będziecie starsi. Bądźcie szczęśliwymi ludźmi. Tego właśnie chce każda matka dla swoich dzieci. Kocham was, bardzo. - ucałowała nas.
Ja i Federico przytuliliśmy się do ciepłego ciała naszej mamy. Jej serce jeszcze biło.
- Proszę pani. - rzekł głośno Leon.
Podniosłam głowę i spojrzałam na rodzicielkę. Zamykała powoli oczy. Stojąca obok maszyna zaczęła piszczeć, a na jej ekranie pojawiła się ciągła linia.
- Mamo! - krzyknęłam.
Do sali wpadł lekarz.
- Odsunąć się!
Przyłożył do mamy klatki piersiowej paralizator. Zrobił to kilka razy, ale nie widać było efektów. Po kilku minutach odwrócił się do nas przodem i rzekł poważnie:
- Przykro mi. - westchnął lekarz i powolnym ruchem wyszedł z sali.
- Nie! Mamo! Mamo! Proszę, nie... - krzyczałam.
Głaskałam mamę po głowie jednocześnie szarpiąc ją za ramiona, nie do końca wiedząc, co się dzieje.
- Mamo... - wyłkałam.
Kiedy dosłownie jeszcze kilka minut temu mówiła do mnie, teraz nie odzywała się w ogóle. Nie mrugała, nie oddychała, nie odzywała się. Brak jakiegokolwiek znaku życia. Umarła... Umarła przy mnie, na moich oczach. Jej ostatnie słowa, to 'kocham was'. Musiała wiedzieć, że to koniec, skoro się z nami żegnała. Te tłumaczenia nic nie dają! Jej tu nie ma! To tylko ciało. Zimne, blade ciało bez duszy. Jedyne, o czym wtedy myślałam, to fakt, że już nigdy jej nie zobaczę. Nie przytulę, nie porozmawiam... Właśnie to, uświadamiało mi, co się stało i doprowadzało do jeszcze gorszego stanu.
Przygryzłam wargę i wybuchłam jeszcze większym płaczem. Uderzyłam pięścią w poduszkę i krzyknęłam z bólu. Ból spowodowany ogromną raną w sercu.
- Nie, nie, nie! Wróć! Mamo! Dlaczego mi to robisz?! - krzyczałam waląc rękoma w pościel.
Leon złapał mnie gwałtownie za ramiona i wtulił w swoje ciało.
- Uspokój się... - wyszeptał.
- Nie! Nie wiesz, co czuję! Łatwo ci tak mówić! Ty masz obojga rodziców! - wrzeszczałam.
- Nie, Violu... - jęknął.
- Wyjdź! - nie zareagował. - Wyjdź! - wskazałam palcem w stronę drzwi.
Wstał i wyszedł na korytarz. Spojrzałam na tatę i brata. Tata miał całą mokrą twarz od łez, a Federico szkliły się oczy i był cały czerwony. Pewnie wyglądałam jeszcze gorzej. Nie obchodziło mnie to. Rzuciłam się im w ramiona łkając. Federico się cały trząsł, tak jak ja.
Mijały minuty, godziny... Siedziałam przy łóżku mamy od samego rana. Tata prosił byśmy już wracali do domu tłumacząc, że musimy się uspokoić i porozmawiać. Nie zgodziłam się. Z wielkim bólem wyszedł z Federico ze szpitala około dwie godziny temu.
- Proszę Pani, musimy zabrać już ciało do innego pomieszczenia. Nie może tutaj tak długo leżeć. - powiedziała pielęgniarka, która weszła do sali.
- Proszę, jeszcze chwilę. Proszę. - wyłkałam.
Kobieta westchnęła cicho i wyszła. Włożyłam twarz w dłonie i zapłakałam cicho, Usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili ciche 'mogę?' Leona. Nie odpowiedziałam. Zamknął za sobą drzwi i usiadł obok mnie otulając mnie swoimi ramionami.
- Przepraszam, że krzyczałam... - wymamrotałam trzęsąc się.
- Cii... - pocałował mnie w czoło. - Kilka lat temu umarł mi dziadek. Był wspaniałym człowiekiem. Nauczył mnie wielu rzeczy. Kochał mnie, jak nikt inny. Jest dla mnie bardzo ważny. Miałem osiem lat, gdy utopił się w jeziorze. Był to wypadek. Nikt się tego nie spodziewał. Z nikim się nie pożegnał, a jego ciała nadal nie znaleziono. - opowiedział.
Uniosłam głowę znad dłoni i spojrzałam na Leona. Po jego policzku spłynęła łza. Starłam ją kciukiem, a on uśmiechnął się. Pogłaskał mnie po ramieniu.
- Przykro mi. - spuściłam wzrok.
- Czemu dobrych ludzi spotyka zawsze zły los? - zapytałam. - Dlaczego moja mama?
- Może tak już miało być od początku. Taka decyzja Boga. Przecież on wie o wszystkim. Słyszałem kiedyś taką historię. Samotna matka jedynego syna. Zachorował na poważną chorobę i umarł. Matka chłopaka błagała Boga o powrót syna na ziemię. Bóg uprzedzał ją, że może nie być już tak jak wcześniej, ale ona na to nie zważała. Chłopak ożył, ale stał się mordercą. Niedługo potem zamordował swoją mamę. - mówił.
- Skąd to znasz? - zapytałam zainteresowana.
- Babcia mi to opowiedziała, gdy umarł dziadek. - odpowiedział.
- Myślisz, że mogło się stać coś gorszego? - ciągnęłam nosem.
- Możliwe.
- Ale co jest gorsze od śmierci?
- Tego nie wiem. Zapamiętaj to, co mówiła mama. Ona jest tu z nami. Pewnie siedzi tu na łóżku i patrzy na ciebie. - pocałował mnie w policzek.
Westchnęłam ocierając łzy. Ostatnie łzy, moje oczy były suche i nie produkowały już żadnej wody. Wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową i zamknęłam oczy. W pewnym momencie do sali ponownie weszła pielęgniarka.
- Przepraszam, ale moim obowiązkiem jest już zabrać ciało. - rzekła poważnym głosem.
Kiwnęłam głową i oderwałam się od chłopaka. Ostatni raz ucałowałam mamę w czoło i przytuliłam się do jej zimnego ciała. Pielęgniarka wyjechała z łóżkiem na korytarz. Udałam się za nią i szłam za kobietą do końca jej drogi. Otworzyła drzwi i wjechała do sali. Nie mogłam jednak do niej wejść. Patrzyłam się przez szybę, jak kobieta okrywa czymś ciało mojej mamy. To był ostatni raz, gdy widziałam jej twarz. Odwróciłam się do Leona, który stał za mną . Przytulił mnie i wyprowadził na dwór. Było już ciemno. Jak zwykle chciał mnie odprowadzić do domu. Przez całą drogę obejmował mnie ramieniem i pocieszał. Było mi minimalnie lepiej, ale pustka w sercu nadal została. Mama to zbyt ważna dla mnie osoba, by tak o niej szybko zapomnieć. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy na miejsce. Pocałował mnie leciutko w usta i ostatni raz przytulił.
- Jeśli potrzebujesz porozmawiać, to dzwoń. Nie ważne, która będzie godzina. Ważna jesteś dla mnie ty. Pamiętaj, że ja zawsze mam czas, żeby z tobą porozmawiać. - wyszeptał, na co zamruczałam. - Trzymaj się, skarbie. Kocham cię. - puścił mnie i odszedł.
- Dziękuję. - powiedziałam i weszłam do domu.
Było dość ciemno. Zapalona był tylko jedna, mała lampka w salonie. Na kanapie siedział Federico i tata. Usiadłam między nimi i mocno się do nich przytuliłam.
- Damy radę. - powiedział tata.
Wigilia. Wszyscy siedzą przy stole wigilijnym. Siedzę na rogu stołu, a moja mama na końcu. Każdy otwiera prezenty. Tak jak i ja. Był to piękny własnoręcznie zrobiony sweter od mamy. Bardzo się ucieszyłam. Wstałam chcąc podziękować mamie i ją przytulić. Patrzyła na mnie, a ja jako jedyna ze wszystkich tu zebranych patrzyłam na nią. Zaskoczyło mnie jednak, że krzesła są dociśnięte do szafy i nie można przejść. Postanowiłam obejść stół z drugiej strony. Zbliżałam się już w kierunku mamy, gdy wujek złapał mnie za nadgarstek i zatrzymał. Spojrzał na mnie groźnym i stanowczym wzrokiem.
- Nie możesz tam iść. To nie twój czas.
Obudziłam się spocona gwałtownie siadając. Niespokojnie oddychałam i trzęsłam się ze strachu. Chwyciłam telefon, ale zawahałam się. Mam potrzebę do niego zadzwonić, ale nie chcę go budzić. Westchnęłam i wybrałam do niego numer. Po kilku sygnałach odebrał.
- Halo? - zapytał zmęczonym głosem.
- Spałeś?
- To nic... Co się stało?
- Śniło mi się, że nie mogę dojść do mamy podczas Wigilii. Wujek zatrzymał mnie i powiedział 'Nie możesz tam iść. To nie twój czas'. Nikt się nie patrzył na mamę, tylko ja. Tak jakby tam, gdzie siedziała mama, była strefa śmierci. Leon, to było straszne! - tłumaczyłam.
- Kochanie, to tylko sen. Sny nie są realne.
- Ale ten był! - ciągnęłam.
- Cii... Śpij, nie przejmuj się. Połóż telefon przy poduszce i nie rozłączaj się. Będę ciągle przy telefonie. Rozłączę się dopiero, gdy zaśniesz. Dobranoc, skarbie. - szepnął.
- Kocham cię. - wymamrotałam.
- Ja ciebie też.
Hejka, misie!
Tak, jestem ... Tak mi głupio i przykro... Naprawdę. Napadł mnie leń. Pomysły mam, ale lenistwo zwyciężyło. Przepraszam :( Postaram się teraz dodawać rozdziały regularniej i nadrobić wasze blogi. W końcu -,-
Rozdział smutny, bardzo smutny. Od początku do końca. Tak miało być. Przepraszam za błędy, ale po prostu bolą mnie już oczy. Dzisiaj był skwar na dworze, jestem już zmęczona, a jest godzina 00:15. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i, że nadal tu jesteście <3
Kocham <3
Niunia :*