25.01.2016

Konkursowy One Shot, wyróżnienie: Emily Comello



"Chłopak,który zmienił moje życie"

Spojrzałam w dół. Kropelki wody odbijały się o siebie i dziwnie znikały. Ludzie szli razem uśmiechnięci za rękę i co chwila albo się całowali,albo witali. Stałam na drewnianym moście i myślałam o swoim życiu. Nie mam nikogo,oprócz psa,którego spotykam przechodząc przez jedną z dróżek w parku. Mieszkam w kamienicy,w której nikt nie przebywa oprócz mnie. Jest zbyt...okropna?
Sama nie wiem jak to nazwać.
      Kropelka wody stuknęła lekko o moje białe spodnie. Uwielbaim tu stać. Odprężam się tak. Przychodzę tu i patrzę na szczęśliwych ludzi. Ja nigdy taka nie będę. Zawsze będę samotna,zawsze będę smutna. Nikt tego nie zmieni.
-Przepraszam,gdzie jest najbliższa kamienica? - zapytał jakiś chłopak. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Był z dwoma ogromnymi walizkami. 
- Emm...tam za zakrętem - odpowiedziałam,a ten poszedł. Czyli nie będę mieszkała sama w ogromnej kamienicy. Będę mieszkała z chłoapkiem. Oczywiście w innym mieszkaniu.

Otworzyłam szybko drzwi,a po chwili ponownie je zamknęłam,gdy byłam już w środku. Zapaliłam światło i usiadłam na kanapie. Włączyłam stary telewizor i zaczęłam oglądać jakiś film. Wzięłam koc i otuliłam się. To będzie bardzo spokojny wieczór. Splotłam moje włosy gumką i powoli zaczynałam zasypiać. 

Obudziły mnie głośne pukania w drzwi. Zwlokłam się leniwie z kanapy i otworzyłam. To był ten chłopak,którego wczoraj spotkałam na moście.
-Czemu nie ma wody?! Ty też nie masz?! - krzyczał i wtargnął do środka. Nawet go nie zapraszałam.
-Nie mam wody od trzech dni. - wyjaśniłam. To nie jest żaden apartament,gdzie jest basen i inne 
eksluzywne rzeczy. 
-Przepraszam - wywbełkotał - Mam na imię Leon.
-Violetta - uścisnęłam jego  dłoń i się uśmiechnęłam. A może nie jest taki głupi jak sądziłam? Może będziemy się dobrze dogadywać? Mieszkamy przecież w tej samej kamienicy - tylko my.
-To ja już pójdę. - powiedział trochę zawstydzony i wyszedł.

Wzięłam do ręki pomidora oraz ogórka. Wrzuciłam je do koszyka i pociągnęłam go dalej. Wziąć ciasteczka? Mam już kilka paczek. Nie,szkoda pieniędzy. I tak mało zarabiam za sprzątanie w tej beznadziejnej kawiarni,która i tak zbankrutuje. 
- Dzień Dobry - przywitałam się z panią ekspedientką i zaczęłam wykładać zakupy. 
-Słyszałam,że dzisiaj ma być pochmurno,Violetto. Uważaj,bo może spać deszcz i zmoknął ci zakupy - powiedziała i spojrzała na mnie,trzymającą w torbie warzywa,owoce i inne produkty.
-Jak będzie padał deszcze to będzie to oznaczało,że mam pecha. - zwróciłam się. - Pa.

A,jednak. Rozpadało się. Mam pecha. Zmoknął mi zakupy. Podbiegłam szybko i rozejrzałam się w lewo i prawo,czy nie jedzie samochód. Ponownie podbiegłam i w połowie spojrzałam na prawo. O,nie! Samochód! Zatrzymałam się i zaczęłam wiszczeć,krzyczeć i inne rzeczy. Gdy raptem...film się urwał. Nie pamiętałam nic oprócz męskich krzyków i odjeżdżającego samochodu.

Otworzyłam oczy i usłyszałam jakieś szepty. Leżałam w szpitalu. Było cicho,a nawet bardzo. Obok mnie stały dwa fotele,a przede mną wisiał telewizor. Wzięłam do ręki pilot i nacisnęłam czerwony guzik.
17 listopada została potrącona Violetta Castillo. Niestety,ale nie odkryto,kto ją potrącił,ponieważ sprawca odjechał. Pani Violetta leży w śpiączce w szpitalu już bardzo długo. Nie wiadomo czy w ogóle się wybudzi,ale gdyby nie Leon Verdas dziewczyna może by nie żyła. 
Wyłączyłam szybko telewizor i spojrzałam przez okno. Nie padało,słońce świeciło,a ludzie się uśmiechali. Aha,czyli jak ja jestem smutna to świat jest szczęśliwy,a gdy jestem wesoła to świat jest smutny. To niesprawiedliwe.
-Pani Violetto! - krzyknęła jedna z pielęgnairek i spojrzała na mnie dziwnie. - Przecież Pani umarła! Dzisiaj! O mój Boże!
Umarłam? Kto wymyślił takie cuda? Ja żyje. Obudziłam się.
-Chyba coś się wam pomyliło. Ja żyję. - szepnęłam z lekką chrypką. Moje życie jest dosyć dziwne. A nawet bardzo. Jak można powiedzieć,że człowiek w śpiączce nie żyje? Że umarł?
- Niech Pani poczeka,wezwę dyrektora szpitala. - wybiegła i otworzyła drzwi,gdzie był napis
Dyrektor szpitala. 
Wzięłam wdech i wydech, następnie powoli zamknęłam oczy. Miałam wszystkiego dość.
-Violetta! - krzyknął ktoś,a ja się zerwałam. To Leon Verdas. To on uratował mi życie,to ten chłopak z kamienicy. - Ty żyjesz! - podbiegł i mnie uścisnął. Był zimny. Jego kurtka była cała w śniegu. Przecież dopiero listopad. Czy tak długo byłam w śpiączce?
- Którego dziś? - zapytałam,a ten skończył uścisk i się uśmiechnął. Uważa się za bohatera.
- 5 grudnia. - odpowiedział nadal się śmiejąc. Spojrzałam na niego smutna,a on skończył się śmiać.
Byłam dziwnie smutna,chociaż codziennie taka byłam to teraz tak dziwnie smutna. Czułam,że przy Leonie zawsze będę szczęśliwa,a teraz....nie.
- Coś sie stało? - wziął moją rękę i spojrzał. Była okropnie sina. - Wiem,że nie znaleziono sprawcy,ale ważne jest to,że żyjesz.
-Wiem,dziękuję ci,że uratowałeś mi życie,gdyby nie ty....nie byłabym na tym świecie. Jestem ci bardzo wdzięczna. - puściłam jego dłoń i ponownie włączyłam telewizor.
Violetta Castillo podobno żyje! Jeszcze kilka minut temu każdy myślał,że nie żyje! A może to wszystko było specjalnie?
Wyłączyłam telewizor i zaczęłam płakać. Oni myślą,że specjalnie wpadłam pod samochód i uratował mnie Leon. Chciałam teraz leżeć w szpitalu. Mam ochotę przyjść do ich Studia i spokać im te tyłki.
-Nie przejmuj się - szepnął Leon i mnie objął.  Ponownie. Mam dość tych wszystkich czułości. Nie jestem do tego przyzwyczajona. - Może wpadłabyś do mnie na Wigilię? Spędzimy ją razem...
-Nie jesteśmy rodziną - przerwałam mu. Nie przyjdę do niego na Wigilię. Nie obchodzę jej od szóstego roku życia.  I nie wiem nawet co się robi podczas jej. Pamiętam tylko to,że siadało się do stołu i całą rodziną jedliśmy obiad. Zza okna było widać górki śniegu i różne bałwanki z niego. Później odpakowywaliśmy prezenty i chodziliśmy zobaczyć czy króliczki dziadka rozmawiają. Bawiliśmy się na śniegu,a pod koniec wracaliśmy do domu,gdzie czekały kolejne prezenty.
- Ale chcę abyś ze mną je obchodziła. - powiedział i dotknął jednego z kosmyków moich włosów.
Miałam ombre. Zrobiłam je,gdy miałam czternaście lat. Byłam dosyć rockowa. Ale to minęło po dwóch miesiącach i przyzwyczaiłam się już do moich włosów.
- Nie obchodzę ich - wybełkotałam. - od szóstego roku życia.
- To niemożliwe. Muszę porozmawiać z twoimi rodzicami. - powiedział poważnie,ale z wielkim uśmiechem.
- Ale...ja ich nie mam. - wyszeptałam i na samo wspomnienie o mojej mamie popłynęło mi kilka łez.Bardzo za nia tęsknie.
-Jak to? Ile masz lat?
-Mam 17 lat. Nikt nie wie,że uciekłam z domu dziecka w wieku siedmiu lat. Szukali mnie,ale ja nie chciałam tam wracać. Już za osiem miesięcy będę pełnoletnia. - odpowiedziałam. Nie będę mu wszystkiego mówiła. Nie chce nikomu tego mówić. To moja sprawa i inni nie powinni tego wiedzieć.
- Violu! Tak bardzo mi ciebie żal! - krzyknął i ponownie przytulił. Jak mnie zaraz nie puści to nie wiem co mu zrobię!
-Jak mnie zaraz nie puścisz to skopię ci tyłek tak jak tym z telewizji! - krzyknęłam,a on tylko się śmiał,ja także zaczęłam. Było mi bardzo miło sędzać z nim czas.

2 dni później:
- Hej! - krzyknął Leon i podbiegł do mnie. Z dnia na dzień co raz gorzej się czułam. Byłam okropnie osłabiona - mało jadłam,czasami wręcz głodowałam,bo nie miałam pieniędzy. Musiałam wreszcie komuś powiedzieć,że nie mam rodziców.
-Źle się czuje. - szepnęłam i po raz kolejny zwymiotowałam do foliowej torebki. Leon tylko zmarszczył brwi.
-Czuję,że będziemy się dobrze dogadywać. - roześmiał się,a ja zrobiłam to samo. Pierwszy raz byłam wesoła. O,nie! Od bardzo dawna nie odwiedzałam mamy! Muszę z nią porozmawiać.
- A tak w ogóle to...jaka była twoja mama? - zapytał raptem i usiadł na jednym z fotelów i przysunął go bliżej mnie. Skończyłam wymiotować. Czułam się o wiele lepiej. Wypłukałam całą twarz oraz buzię,a następnie wzięłam łyka wody.
- To co? - po raz kolejny zadaje mi głupie pytanie. Nie chce mówić o mamie. Chce mi się płakać jak wspominam o niej.
- Była szatynką o pięknym czekoladowych oczach. Miała włosy do ramion. Często mówili jej,że miała piękne długie nogi i inne rzeczy.Ale jak urodziłam się ja to podobno niektórzy nie rozróżniali mojego zdjęcia,a mamy. Byłyśmy jak bliźniaczki,dwie krople wody. Gdy miałam sześć lat mama pojechała do sklepu. Długo jej nie było,gdy raptem moja babcia,która mnie pilnowała dostała wiadomość,że mama została potrącona. Byłam mała i nic nie rozumiałam,ale później do mnei dotarło,że nie zobaczę mamy z rana,jej promiennego uśmiechu,jak śpiewa mi kolędy w Boże Narodzenie,ogląda ze mną śmieszne komedie,je zapiekankę,którą uwielbiam. Zobaczę tylko ją na zdjęciach,które za setki lat zostaną zniszczone,ale moja mama zostanie w moim sercu. - szepnęłam na koniec cała zapłakana. Łkałam łzy,szlochałam.
-A tata? - Tata! Ach,to dopiero historia! Niech się przygotuje,na niezłe płakanie!
-Tata,gdy dowiedział się,że mama jest w ciąży wyjechał do Włoch i nigdy nie wrócił. Stchórzył. - jeszcze mocniej się rozpłakałam. Przytuliłam Leona do siebie i stykaliśmy się czołami. Jego oczy są piękne. Zbliżaliśmy się do siebie,gdy raptem....
-Pani Violetto! -krzyknęła pielęgniarka - Pański ojciec przyjechał.
Ojciec? Chyba w snach. Nawet nie wiem jak wygląda. Oni to se wymyślili historię.


Raptem do sali wszedł niebieskooki mężczyzna. Wyglądał na około czterdzieści pięć lat. Miał na sobie skurzaną kurtkę i białe spodnie.
-Violetta Castillo? - zapytał. To niby jets mój ojciec?
-Tak,a pan?
-Gerard Picaq. - odpowiedział,a ja przypomniałam sobei rozmowę z mamą.
-Mamo! A pami w przedszkolu powiedziała,żebyśmy narysowali  tatę z okazji Dnia Ojca. Ale ja nie mam tatusia. Nawet nie wiem jak wygląda.
-Violuś....narysuj dziadka. Ja porozmawiam jutro z panią.
-Ale powiesz mi chociaż jak nazywa się tatuś?
-Gerard Picaq. - odpowiedziała i wyszła do kuchni. Słyszałam tylko płacz.
To mój ojciec.
-Leon,powiedz,żeby wyszedł. - szepnęłam patrząc na mojego "ojca".
-Masz chłopaka? - zapytał wesoły. Jaki debil! Jakby nigdy nic przychodzi i myśli,że wszystko będzie w normie! 
-Tak! - krzyknął Leon. - I niech pan wyjdzie! - pchnął go  za drzwi. Leon to mój bohater. Ale czemu powiedział,że jesteśmy razem?
-Nie jesteśmy razem. - spojrzałam na jego szmaragdowe oczy. Były przecudowne. 
- Jesteśmy. - szepnął i pocałował mnie. To było bardzo przyjemne.Nie,co ja gadam! Nie,nie,nie! To zdarzenie...to istna pomyłka.
-Znamy się kilka dni. - odepchnęłam go. Podobało mu się, i mi też,ale nie zapominajmy,że za drzwiami stoi mój "tata". 
- Violuś! - krzyknął przez szybę i zrobił banana na ustach. Jak on może nazywać mnei Violuś? J amu dam popalić!
-Leon! Zrób coś z nim! - krzyknęłam,a on wybiegł. To mój taki miniochroniarz.


1O dni później:
Za niedługo gwiazdka. Postanowiliśmy z Leonem,że damy sobie szansę i zostaniemy parą. Przez wypadek stałam się inną osobą. A przede wszystkim odmienił mnie Leon.
-Kocham Cię - szepnęłam i pocałowałam go lekko. W tym roku spędzimy Wigilię razem w szpitalu.
A ojciec? Wysłałam go do Włoch. Nie przejmuje się mna - i dobrze. Wszystko w moim życiu jest genialne i mam nadzieję,że nadal tak będzie,bo dzięki Leonowi zmieniłam swoje życie na weselsze.

4 komentarze: